Mój przyjaciel z dzieciństwa-matty i ja spedzaliśmy duzo czasu! i chciałabym sie mu odwdzięczyć za pewną historię-opowiadając ją :
jeszcze jak miałam parę miesięcy...razem z moim przyjacielem matty'm spędzalismy całe dnie na zabawie,naszym mamom to nie przeszkadzało! wręcz lubiły patrzeć jak całe dnie chodzimy z uśmiechami na pyszczkach<3!lecz pewnego razu zapuścilismy się dosyć daleko do lasu...a tam nie było zbyt bezpiecznie! mieszkały tam zwierzeta jakich niezbyt chcielibyśmy poznać
dlatego też cały czas szłam z podkulonym ogonem...za torick[bo tak naprawdę ma na imie 'matty' nie wiem z kad to się wzięło]...ech...on cały czas ciekawy każdego drzewa machał ogonem,śmiał się i zachęcał mnie do dalszego 'zwiedzania'.nagle w oddali spostrzeglismy...niedźwiedź!!!! pędziliśmy jak szaleni przed siebie!!! nawet nie zauważyliśmy,a bylismy tak głęboko w lesie,że za dnia tu było ciemno,korony drzew przysłaniały słońce...przed nami coś śmignęło!!!
chwilkę ciszy potem...zaczął ku nam zbliżac się jakis cień!!! nie był duży-więc rick powiedział:nie bój się,to nic wielkiego.ale nagle przed nami stanął rudy,chytry...lis! wokół nas były geste drzewa i krzewy więc nijak nie mieliśmy czystej drogi ucieczki...więc o tym mowy nie bylo.A lis choć mniejszy-to dla nas małych wilków-to prawdziwy postrach...'witajcie mali przyjaciele[hmhmhmhmhm(lekko szyderczy śmiech)]...' powiedział rudzielec!'nie nazywaj nas swoimi przyjaciółmi' odpowiedział odważnie rick zerkajac w moją stronę czy jakby co jestem bezpieczna...'a bo co mi zrobisz maluchu,warkniesz na mnie hahahah!'-odpowiedział mu kpiąco lis. 'być może' odpowiedział rick,ponieważ nie chciał być ponizany. w końcu lis nie wytrzymał chwycił mnie za futerko na karku i uciekł w las! zawołałam:'rick!pomóóóóż!!!!'.rick ruszył w pogoń za chytrusem.lecz w połowie drogi nie miał siły utrzymać tępa.lis mu umknał.więc pozostało mu tylko szukać mnie z nosem przy ziemi...w koncu dotarł do nory lisa. ten więził mnie tam zaciekle mówiąc,że się doigram!
ja juz straciłam nadzieję...ale rick uważał ze to przez niego,więc choćby miał nie wracać do domu,chciał mnie odszukac!wbiegł do nory rudzielca! ugryzł go w ogon i nie chcąc go puścić zawołał:'amber uciekaj!!!!'.ja wyleciałam z norki i popędziłam przed siebie...nagle stanełam jak wryta...rick'a za mną nie było,został sam z lisem!zawróciłam...a w połowie drogi spotkałam jego,biegnącego w moja stronę. powiedziałam: och rick jak dobrze że..." i nie skończyłam,szarpnął mnie za ucho i powiedział:nie gadaj tyle-wiej!"ja nie wiedząc o co chodzi obejrzałam sie za siebie...lis nas gonił wściekły jak nigdy! z ogona leciała mu troche krew! zaczęłam biec za rick'iem.po jakimś czasie dorównałam mu tępa. bieglismy i biegliśmy... aż nagle przed nami wyłonił się ogromny rów.rick nie zwlekając przeskoczył przez dół:'amber skacz!'-zawołał,choć skakał lepiej ode mnie [choc z wiekiem to się potem zmieniło] a i tak ledwo doleciał.lecz nagle za mną usłyszałam zblizającego sie lisa wołającego:"dopadnę waaaaas!!!".nie miałam wyboru...ale nie skoczyłam-usiadłam na krawedzi rowu...i spuściłam głowę...lis sie zbliżał-a rick,ze łzami w oczach zawołał:'amber....musisz wierzyć,dasz radę,mama w ciebie wierzy,tata pewnie też,każdy w ciebie wierzy....ja w ciebie wierzę!!!'.wtedy podniosłam łebek,wstałam....i skoczyłam.ale nie doleciałam...na szczęście rick,chwycił mnie za ogon i wciagnął na ziemię...a lis nie dał rady przeskoczyć...wpadł do rowu...i nie mógł wyjść,wtedy rick chcac zauważyc swoją wyzszość zawarczał na niego z góry triumfalnie!i wrócilismy szczęśliwi do domu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz